Cześć!
Macie tak czasami- wzdychacie do pewnego produktu od dłuższego czasu, chodzicie wokół niego, ale nie do końca jesteście przekonane czy wart jest zakupu? Wzdychacie na sam jego widok, a efekt który oglądacie na szklanym ekranie wywołuje zachwyt?
U mnie zdecydowanie obiektem takich westchnień był tusz do rzęs od Benefit- they're Real! Mam wrażenie, że to jedna z najbardziej rozsławionych i przy tym uwielbianych maskar. Zawsze chciałam ją przetestować, jednocześnie za każdym razem cena skutecznie odwodziła mnie od zakupu. Szczęśliwym trafem zostałam obdarowana miniaturą tego produktu i spokojnie mogłam sprawdzić na własnych rzęsach o co tyle szumu.
Zaczynając od kwestii technicznych, moje opakowanie mieści 3 g produktu. Opakowanie jest zgrabne a praktycznie całe wnętrze wypełnia ogromna silikonowa szczota.
Dostępne są opakowania 4 oraz 8,5 g. Brawo dla producenta za wyprodukowanie mniejszego opakowania- w sam raz do sprawdzenia czy to produkt dla nas. Poza tym Za mniejszym opakowaniem idzie niższa cena- 55 a 135 zł to całkiem spora różnica. A jak wiadomo rzadko udaje się zużyć całe opakowanie tuszu, bo po prostu obsycha.
Tak jak wspomniałam wyżej- szczotka jest ogromna! Zdecydowanie większa od mojego oka, przez co musiałam chwilę poświęcić, aby nauczyć się nią obsługiwać. Posiada silikonowe włoski, zwężające się ku końcowi z kulką na czubku. Potrafiłam się nią lekko podrapać po gałce, ale ja chyba po prostu nie do końca opanowałam metodę posługiwania się takim sprzętem.
Tusz nie posiada zapachu. Jego konsystencja od początku jest dosyć gęsta- przez co w sumie od otwarcia aż do końca jego żywotności, uzyskany efekt jest porównywalny. Zdarza się znaleźć na szczoteczce grudki.
A teraz najważniejsze- efekt jaki daje na rzęsach. Przyznam szczerze, że poprzeczkę miał postawioną niesamowicie wysoko- w internetach zawsze jak widziałam Dziewczyny nim pomalowane, oczy mi się świeciły. Wydawało mi się, że nie skleja, a przy tym pięknie podkreśla już przy pierwszej warstwie.
W rzeczywistości tak świetnie nie jest. Na początku myślałam że z czasem będzie lepiej i codziennie spoglądałam w jego stronę w ogromną nadzieją. Ale...
Skleja rzęsy- i tutaj o dziwo ta silikonowa szczotka z dużą ilością włosków nie jest w stanie pomóc, po prostu skleja je w kupki i nie da się ich wyczesać. Konieczna jest pomoc innej suchej szczoteczki jeszcze na niewyschniętej warstwie tuszu. Bardzo łatwo uzyskać efekt sklejonych pajęczych nóżek- a zdecydowanie nie tego oczekuję od maskary. O kilku warstwach nie ma nawet co myśleć.
Pozostawia grudki- i tutaj musi to być wina gęstości tuszu, a nie jego starości.
Osypuje się! I tutaj czara goryczy zostaje przelana. Nigdy przedtem, nawet w tuszu za 10 zł nie miałam w ciągu dnia czarnych osypanych kropek pod oczami czy na policzkach. Tutaj tak się dzieje od samego początku! Jest to dla mnie skandaliczne zachowanie i nie jestem w stanie tego tolerować.
Właśnie ostatnia rzeczy okazała się być dla mnie ogromnym rozczarowaniem... Konieczność spoglądania w ciągu dnia w lusterko i ścierania czarnych kropek przeradzających się w smugi jest dla mnie nie do zaakceptowania. Gdybym skusiła się na niego i wydała sporo ponad 100 zł- miałabym ochotę płakać przy każdej jego aplikacji.
Maskary ogólnodostępne w drogeriach, w znacznie przystępniejszych cenach są dla mnie o niebo lepsze niż ta z wyższej półki. Bardzo się cieszę, że miałam okazję wykorzystać miniaturę- dzięki niej wyleczyłam się z chęci używania "droższych" maskar.
Znacie ten tusz? Jak sprawdził się u Was? Kupujecie maskary za 100 zł w górę? Czy stawiacie jednak na te tańsze, drogeryjne? Jak wypadają inne kosmetyki z tej serii?
Przy kolejnej okazji na pewno sięgną po Curling Pump up z Lovely- około 9 zł, a efekt zdecydowanie ładniejszy i przede wszystkim bardziej trwały. Choć nie mogę powiedzieć, że dzisiejszy bohater wyglądał na oku źle- jak najbardziej dało się nim wyczarować rzęsy do brwi, ale dla mnie przy zbyt dużym nakładzie pracy.
Czekam na Wasze wrażenia!
K. ;*
Macie tak czasami- wzdychacie do pewnego produktu od dłuższego czasu, chodzicie wokół niego, ale nie do końca jesteście przekonane czy wart jest zakupu? Wzdychacie na sam jego widok, a efekt który oglądacie na szklanym ekranie wywołuje zachwyt?
U mnie zdecydowanie obiektem takich westchnień był tusz do rzęs od Benefit- they're Real! Mam wrażenie, że to jedna z najbardziej rozsławionych i przy tym uwielbianych maskar. Zawsze chciałam ją przetestować, jednocześnie za każdym razem cena skutecznie odwodziła mnie od zakupu. Szczęśliwym trafem zostałam obdarowana miniaturą tego produktu i spokojnie mogłam sprawdzić na własnych rzęsach o co tyle szumu.
Zaczynając od kwestii technicznych, moje opakowanie mieści 3 g produktu. Opakowanie jest zgrabne a praktycznie całe wnętrze wypełnia ogromna silikonowa szczota.
Dostępne są opakowania 4 oraz 8,5 g. Brawo dla producenta za wyprodukowanie mniejszego opakowania- w sam raz do sprawdzenia czy to produkt dla nas. Poza tym Za mniejszym opakowaniem idzie niższa cena- 55 a 135 zł to całkiem spora różnica. A jak wiadomo rzadko udaje się zużyć całe opakowanie tuszu, bo po prostu obsycha.
Tak jak wspomniałam wyżej- szczotka jest ogromna! Zdecydowanie większa od mojego oka, przez co musiałam chwilę poświęcić, aby nauczyć się nią obsługiwać. Posiada silikonowe włoski, zwężające się ku końcowi z kulką na czubku. Potrafiłam się nią lekko podrapać po gałce, ale ja chyba po prostu nie do końca opanowałam metodę posługiwania się takim sprzętem.
Tusz nie posiada zapachu. Jego konsystencja od początku jest dosyć gęsta- przez co w sumie od otwarcia aż do końca jego żywotności, uzyskany efekt jest porównywalny. Zdarza się znaleźć na szczoteczce grudki.
A teraz najważniejsze- efekt jaki daje na rzęsach. Przyznam szczerze, że poprzeczkę miał postawioną niesamowicie wysoko- w internetach zawsze jak widziałam Dziewczyny nim pomalowane, oczy mi się świeciły. Wydawało mi się, że nie skleja, a przy tym pięknie podkreśla już przy pierwszej warstwie.
W rzeczywistości tak świetnie nie jest. Na początku myślałam że z czasem będzie lepiej i codziennie spoglądałam w jego stronę w ogromną nadzieją. Ale...
Skleja rzęsy- i tutaj o dziwo ta silikonowa szczotka z dużą ilością włosków nie jest w stanie pomóc, po prostu skleja je w kupki i nie da się ich wyczesać. Konieczna jest pomoc innej suchej szczoteczki jeszcze na niewyschniętej warstwie tuszu. Bardzo łatwo uzyskać efekt sklejonych pajęczych nóżek- a zdecydowanie nie tego oczekuję od maskary. O kilku warstwach nie ma nawet co myśleć.
Pozostawia grudki- i tutaj musi to być wina gęstości tuszu, a nie jego starości.
Osypuje się! I tutaj czara goryczy zostaje przelana. Nigdy przedtem, nawet w tuszu za 10 zł nie miałam w ciągu dnia czarnych osypanych kropek pod oczami czy na policzkach. Tutaj tak się dzieje od samego początku! Jest to dla mnie skandaliczne zachowanie i nie jestem w stanie tego tolerować.
Właśnie ostatnia rzeczy okazała się być dla mnie ogromnym rozczarowaniem... Konieczność spoglądania w ciągu dnia w lusterko i ścierania czarnych kropek przeradzających się w smugi jest dla mnie nie do zaakceptowania. Gdybym skusiła się na niego i wydała sporo ponad 100 zł- miałabym ochotę płakać przy każdej jego aplikacji.
Maskary ogólnodostępne w drogeriach, w znacznie przystępniejszych cenach są dla mnie o niebo lepsze niż ta z wyższej półki. Bardzo się cieszę, że miałam okazję wykorzystać miniaturę- dzięki niej wyleczyłam się z chęci używania "droższych" maskar.
Znacie ten tusz? Jak sprawdził się u Was? Kupujecie maskary za 100 zł w górę? Czy stawiacie jednak na te tańsze, drogeryjne? Jak wypadają inne kosmetyki z tej serii?
Przy kolejnej okazji na pewno sięgną po Curling Pump up z Lovely- około 9 zł, a efekt zdecydowanie ładniejszy i przede wszystkim bardziej trwały. Choć nie mogę powiedzieć, że dzisiejszy bohater wyglądał na oku źle- jak najbardziej dało się nim wyczarować rzęsy do brwi, ale dla mnie przy zbyt dużym nakładzie pracy.
Czekam na Wasze wrażenia!
K. ;*
Nigdy nie miałam tej maskary, plus dla tej firmy, że wprowadzili w mniejszej wersji ten tusz zawsze można sobie kupić mniejsza wersje dla wypróbowania a nie tracić pieniędzy. Ja skusiłam się na tusz Collistar.
OdpowiedzUsuńDokładnie- 50 zł można jeszcze zaryzykować. A nuż okaże się być odpowiedni. ;)
UsuńNie kupuję tak drogich tuszy,a ten mnie nie zachwycił niestety :(
OdpowiedzUsuńU mnie tak samo- nie rozumiem o co tyle szumu. :/ Jest bardzo przeciętny.
UsuńPisałam o nim ostatnio :) U mnie sprawdza się super - najlepszy tusz jaki miałam :)) TO jest kosmetyk, który jedni kochają a inni nienawidzą :)
OdpowiedzUsuńStety-niestety zaliczam się do tej drugiej grupy. Ale dostrzegam duży plus tej sytuacji- nie będę wydawać 135 zł na tusz do rzęs! :D
UsuńO, a dla mnie ten tusz to najbardziej trwały tusz jaki kiedykolwiek miałam :D Niestraszny mu był nawet deszcz :D Generalnie bardzo go polubiłam i gdyby nie cena to wracałabym do niego częściej :)
OdpowiedzUsuńU mnie wręcz odwrotnie- jeden z najmniej trwałych. Ciekawe od czego to zależy! ;)
UsuńBudowa oka? Ale nie wiem, co by to mogło mieć wspólnego :D
UsuńZ trwałością to chyba nic. Z aplikacją owszem- ale z kolei to nie powinno mieć wpływu na trwałość. :D
UsuńNie znam tego tuszu. Szczoteczka faktycznie duża :)
OdpowiedzUsuńWarto poznać i na własnych rzęsach przekonać się jaki jest. ;)
UsuńCzęsto tak jest, że drogi kosmetyki nie są warte swojej ceny.. Też nie lubię kiedy mi się coś osypuje.. Dobrze, że trafiłaś na miniaturkę i nie wyrzuciłaś pieniążków w błoto :)
OdpowiedzUsuńDokładnie- jakbym skusiła się na pełną wersję, byłabym bardzo zła. :)
Usuń55zł za 3gramy produktu to kradzież w biały dzień, tym bardziej za tak niską jakość. też się ostatnio przejechałam na droższym niż zwykle tuszu. dużo w błoto nie poszło, bo 'tylko' 38zł za 12ml, ale za tą cenę można kupić naprawdę dobry tusz, a nawet 2.
OdpowiedzUsuńPewnie że tak! Tusze w okolicach 10 zł spisują się u mnie fantastycznie. Co prawda wystarczają na trochę krócej niż niektóre sprawdzone droższe- ale za tę cenę można im to spokojnie wybaczyć.
UsuńA wg mnie i tak dziwne jest to, że w sumie bardziej opłaca się kupić dwie małe wersje dostępne w drogerii niż jeden duży. ;?
Miałam tą miniaturkę i byłam z niej zadowolona, ale ie pokusiłam sie na pełne opakowanie tuszu. Wystarczy mi L'oreal ;)
OdpowiedzUsuńJa się zamierzam na L'oreala. Ale bardzo mi nie po drodze bo jakoś tuszy u mnie zawsze pod dostatkiem. ;)
UsuńA ten widocznie nie oczarował Cię wystarczająco żebyś była w stanie wydać na niego tak dużą kwotę.
Górna granica ceny tuszu do rzęs to dla mnie 40 zł, ale pewnie wynika to z faktu, że mam dosyć grube i długie rzęsy. Zgadzam się z Tobą, że szkoda wydawać na tusz 150 zł, skoro nigdy tego produktu nie wykorzystamy do dna, wolę inwestować większą kasę w palety cieni,
OdpowiedzUsuńP.S. Rewelacyjne pazurki :)
Zgadzam się w 100%. 40 zł jeszcze jestem w stanie wydać, choć robię to i tak rzadko. Palety to już coś innego, można z nimi więcej pkombinować niż tuszowanie rzęs przez max 3 miesiące.
UsuńPazurki robione przez wspaniałą szwagierę- polecam! ^^
Tusz do przetestowania przeze mnie. ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe jak będzie u Ciebie. ;)
Usuń