zakładki

środa, 30 kwietnia 2014

Mój urodzinowy post!

Cześć Kochani,

Dzisiaj króciutko bo jedynie oficjalnie chwalę się - mam dzisiaj urodziny. Stara jeszcze nie jestem, to dopiero 21 lat :)
Myślałam sobie, że zrobię urodzinowe denko, ale doszłam do wniosku, że nie chcę Was denkami zamęczać. Przecież K. dopiero co denko opublikowała. Czy dobrze myślę? Wy mi powiedzcie :)


Dlatego dzisiejszy post to typowo chwalipięcki mój pościk (w końcu chwalę się, że mam urodziny;p ). I nie o prezentach, które dostałam Wam opowiem, bynajmniej. Otóż kiedyś to prezenty uwielbiałam dostawać i tak bardzo na ten moment czekałam, ale od jakiegoś czasu prezenty lubię sprawiać sobie sama (innym oczywiście też :) ).

W tym roku w ramach mojego prezentu, chciałabym zrobić porządek w kosmetykach (kolorówce). No cóż porządki to raczej nic fajnego na prezent. Ale mi bardziej chodzi o zakup jakiś szufladek/komórki/szkatułki. Czegoś, żeby się ładnie prezentowało i dało mi satysfakcję, że nareszcie mam porządek.

Od jakiś 3 godzin szperam w internecie, miotam się jak głupia, ale nic superanckiego nie wpada mi w oko. Chciałabym coś małego, ale pojemnego. Do tego ładnego i wygodnego w użytkowaniu.  A najlepiej nie drogiego.
Znalazłam coś takiego Kliknij proszę :) ale sama nie wiem czy się sprawdzi.

Co o tym myślicie? A może macie dla mnie jakieś inne propozycje? Chętnie przyjmę każdą złotą myśl! I zrobicie mi tym przemiły prezent jak znajdę coś uroczego.


Całuję,

Kasieńka :* 

PS A ja sobie trochę poświętuje :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

4/2014

Cześć!

Koniec miesiąca zbliża się wielkimi krokami, więc czas pochwalić się tym, co udało mi się w ostatnim czasie zużyć. A wydaje mi się że całkiem sporo wykończyłam, więc zapraszam na duże denko.

Większość kosmetyków, które Wam pokażę pochodzi z ogólnodostępnych drogerii- więc nie będę za każdym razem tego powtarzać. Jeśli coś jest do dostania w specjalnym miejscu to z pewnością o tym wspomnę.


Joanna Naturia peeling myjący z truskawką

Kolejne opakowanie. Jedna z moich ulubionych wersji zapachowych. Na plus zaliczam też zmianę opakowania z okrągłego na to bardziej płaskie- lepiej mi się go używa. Stosuję go codziennie na ramiona, raz na jakiś czas na całe ciało ale nie jest on mocnym zdzierakiem. uwielbiam za zapachy, wydajność, działanie i niską cenę. Używam już kolejnego.




Isana- żel do golenia o zapachu brzoskwiniowym

Zawsze wydaje mi się, że to pianka i mój chłopak uświadamia mnie, że jednak żel. Dostępny w Rossmanie za kilka złotych- naprawdę cena jest bardzo niska. 150 ml żelu (chociaż oczywiście że chciałam napisać pianki ;) wystarczyło mi na bardzo długi czas. Z niewielkiej ilości tworzy się produkt o sporej objętości, chociaż pianka jest luźna, dobrze trzyma się czego ma się trzymać i ułatwia poślizg maszynce. Z pewnością kiedyś jeszcze wrócę, zwłaszcza jak będzie w promocji, chociaż teraz podbieram męską piankę.



Lactacyd- emulsja do higieny intymnej

Mój ulubiony płyn. Trochę drogi, niesamowicie wydajny. Nie wiem jak 200 ml płynu może wystarczyć na te dobrych kilka miesięcy. Ogromny plus za pompkę- dzięki niej wydobywa się odpowiednia ilość produktu i nic się nie marnuje przez to, że wylałyśmy ze zwykłego otworka za dużo produktu. Robi co ma robić, nie podrażnia.





Nivea lakier do włosów volume sensation extra strong

Uwielbiam go za wszystko. Nie wiem które to moje opakowanie. Trzyma fryzurę, pięknie pachnie, jest wydajny. W regularnej cenie trochę drogi, warto poczekać na promocje- a tych nie brakuje. Kocham, kocham i będę wracać. W sumie już wróciłam, jestem stała w uczuciach. ;)





L'biotica Biovax dwufazowa odżywka do włosów naturalne oleje

Znalazła się na liście ulubieńców ostatnich miesięcy- to dużo o niej świadczy. Poczytać możecie o niej TUTAJ.

Nawilża włosy, nie obciąża, przyjemnie pachnie. Po skończeniu nadal widzę dobre efekty, które uzyskałam ją stosując. Dosyć wydajna, chociaż ja takich produktów sobie nie żałuję. Obie fazy dobrze się mieszały, aplikator daje mgiełkę produktu- żadnych zarzutów wobec niej nie mam.


Babydream szmpon do włosów

Używam go do mycia pędzli. Spisuje się świetnie. Do włosów nie miałam okazji go jeszcze użyć. Marka własna Rossmana, cena około 5 zł, dobry skład.

W momencie gdy widziałam, że mi się kończy, kupiłam drugą buteleczkę. Nadszedł ten dzień gdy chciałam po niego sięgnąć- otwieram a on co!? on jest SKIŚNIĘTY! Śmierdzi niemiłosiernie. Pędzli nie odważyłam się nim umyć. Ląduje w koszu. Po jakimś czasie stwierdziłam, że może to o nim dobrze świadczy, może to dowód na to, że jego skład naprawdę jest w miarę dobry?

Nivea dwufazowy płyn do demakijażu oczu

Straszny! Straaaaszny! 2 fazy mieszają się na sekundę, po tym czasie wylewa nam się na płatek jedna- na początku ta jasna z dołu, potem zostaje sama tłusta. Ze zmywaniem może i dosyć dobrze sobie radzi, ale piecze mnie w oczy i zostawia strasznie tłustą powłokę- gorszą niż mi zostaje po mieszance olejów. Jest go 125 ml, kosztuje około 10 zł, ale jest tak beznadziejny, że nie polecam go nawet największemu wrogowi! BUBEL



Yves Rocher serum nawilżające z serii hydra vegetal

Również znalazł się na liście ulubieńców TUTAJ oraz doczekał się własnego posta TUTAJ.

Świetny produkt, moje skóra pije go momentalnie po nałożeniu. Daje świetne efekty po 7-dniowej kuracji jak zaleca producent, jak i stosowany wg potrzeb skóry. Intensywnie nawilża moją skórę, dzięki czemu nie wygląda ona źle  po zastosowaniu silnych przeciwtrądzikowych preparatów. Jedyne ale to regularna cena- 72 zł, na szczęście Yves Rocher rozpieszcza nas zniżkami, dzięki czemu cena staje się bardziej przyjazna naszemu portfelowi.

Lirene krem matujący 20+

Kolejny ulubieniec- do poczytania w tym samym poście co wyżej. Coś zużyłam same fajne produkty w tym miesiącu!

Idealny dla mojej cery. Zostawia suche wykończenie, dobrze współpracuje z podkładem. Pięknie pachnie, ma filtr SPF 15. Czego chcieć więcej? ŻEBY WRÓCIŁ DO SKLEPÓW!



Synergen plasterki na wypryski

Kolejne opakowanie, wracam do nich znowu. U mnie działają. Nie czynią cudów, ale pomagają w gojeniu niespodzianek. Mnie nie podrażniają. Do dostania w Rossmanach, za około 6 zł w promocji- więc jak najbardziej polecam wypróbować.

Więcej informacji TUTAJ- porównałam je z 2 innymi markami dostępnymi na rynku.




Blink nawilżające krople do oczu- nadają się dla osób noszących soczewki kontaktowe

Krople poleciła mi Pani, która dobierała mi soczewki. Do kupienia w salonach optyków, pewnie w aptekach za około 30 zł. W sumie sporo. Stosowałam je zarówno w okresie jak nosiłam soczewki jak i dni bez nich. Spisują się dobrze- nawilżają, przynoszą ukojenie wyschniętym, podrażnionym oczom. Jak dla mnie pojemność 10 ml to zdecydowanie za dużo- około połowę musiałam już wylać, bo stały już znacznie dłużej niż miesiąc, ale ogólne wrażenie na plus.


Listerine płyn do płukania jamy ustnej total care 

Miałam wersję 95 ml. Stał i stał koło umywalki, bo nie lubiłam go używać. Przeokropnie mocny- czuć alkohol, który jest już na drugim miejscu w składzie. Wypalał buzię, nie polecam. Rozcieńczałam go zwykle z wodą, bo nie umiałam wytrzymać bez tego. Na pewno nie kupię dużego opakowania.





Himalaya Hebrals- pasta do zębów Sparkly White

Super pasta, faktycznie w jakiś sposób wybiela nasze zęby. Dobrze się pieni w połączeniu ze szczoteczką elektryczną, za co ma u mnie ogromny plus. Oprócz tego- pasta jak pasta. Ma lekko owocowy smak- charakterystyczny i pewnie nie każdy ją polubi. Na pewno wrócę do niej.
Co nieco więcej poczytacie o niej TUTAJ.



Zużyłam kolejne 10 tabletek aspiryny na maseczkę. Daje bardzo dobre efekty przy regularnym stosowaniu. Na pewno za jakiś czas, jak już wykończę moje maseczki do niej wrócę.





Tran omega 3 gold Life

Kupiony W Super Pharmie- skusił mnie tym, że nie trzeba łykać 8 tabletek dziennie, nawet dwóch, a tylko jedną. Jedną, ale za to jaką! Poniżej wrzucę Wam zdjęcie zrobione kalkulatorem w porównaniu z moim paznokciem, ale mam nadzieję, że zobaczycie jaka to była tableta. Miałam dość duży problem z łykaniem ich, ale dałam radę. Nie wrócę jednak do nich, bo wolę nie przechodzić znowu przez 2 miesiące męki.



korektor SkinMatch marki.. ha! nie wiem jakiej bo wszystko się zmazało- ale chyba Astor w kolorze 003 honey

Taki sobie ten korektor. Zużywałam go bardzo długo, bo po prostu nie chciało mi się go używać. Lekki- do przykrycia cieni pod oczami, ale szału nie robi. Nawet nie wiem czy jest nadal dostępny bo kupowałam go naprawdę dawno temu.



I to tyle Kochani! Dotrwaliście do końca? Jestem z siebie niesamowicie dumna, że udało mi się aż tyle zużyć, chociaż wolałabym żeby te bardziej ulubione produkty się nigdy nie kończyły!


A jak Wam idzie zużywanie? Znacie coś, co pokazałam?
Pochwalcie mnie, że tak ładnie i sumiennie zużywam pozaczynane kosmetyki! ;P

Gdyby mi się jeszcze udało zminimalizować kolorówkę, hmmm.. ;>

Miłego początku jak i całego przyszłego tygodnia i do zobaczenia już za kilka dni! ;*

K.

piątek, 25 kwietnia 2014

Ciekawy duet vs roszerzone pory

Cześć Kochani,

Od kiedy pamiętam moja cera jest dość problematyczna. Wrażliwa to nie jest aż nadto, ale bardzo skłonna do wyprysków, niedoskonałości, zatkanych porów i rozszerzonych porów. Próbuję temu zaradzić z lepszym i gorszym skutkiem. Ale to wszystko - to plany dalekosiężne. A gdy muszę rano wstać i szybko wyjść? No cóż tu trzeba działać szybko, trwale i doraźnie.

Z pomocą przychodzi agentka specjalna - zobaczcie sami.


Jak zawsze, firma Benefit umieściła swoje produkty w oryginalnych opakowaniach, a ich nazwy to wciągająca gra słów. Po lewej - balsam minimalizujący widoczność porów, a po prawej matujący puder w bardzo wyjątkowym opakowaniu (co zaraz zobaczycie).

Zanim otworzyłam produkty zachwycił mnie pomysł na te produkty. Mamy tu do czynienia z super agentką, która jest uzbrojona, by czuwać nad naszą nieskazitelną urodą. Zabierając produkty ze sklepowej półki można poczuć się jak w magazynie zbrojnym podczas wyboru pomocy wojennych. Czyż to nie urocze? Mnie to bardzo zachwyca.



 Ale jak wiemy, opakowanie to tylko wabik na klienta. Nie ono gra pierwsze skrzypce. To produkt przecież ma nam doskonale służyć.
Cóż obiecuje firma Benefit?


Balsam do porów możemy stosować zarówno pod makijaż jako bazę, jak również na makijaż do poprawek w ciągu dnia oraz trzecie zastosowanie - samą jako all in one. Jej główne zdanie to zmniejszenie widoczności porów oraz wygładzenie, wypełnienie twarzy.
Sprawdza się absolutnie rewelacyjnie. Już podczas aplikacji zobaczymy w lustrze idealnie gładka, jednolitą twarz. Produkt jest prawdę genialny. Makijaż wygląda prześwietnie i świeżo.
Produktu używałam jako bazy pod makijaż głównie. Co ja mówię?! Nadal używam, choć to już na prawdę końcówka.




Jak widzicie produkt jest koloru beżowego/cielistego. Wpasuje się w każdy odcień. Daje bardzo naturalny wygląd. I przede wszystkim doskonale kryje rozszerzone pory. Pory są ukryte. I bardzo ważne (!) - wiele baz sylikonowych mnie zapychało i mimo iż makijaż wyglądał fajnie, po demakijażu wyskakiwało mi mnóstwo nowych niespodzianek, w tym wypadku do niczego takiego nie doszło. Gorąco polecam dla każdego kto boryka się z podobnymi problemami do moich.


A teraz czas na puder. Zacznijmy od jego opakowania. To taka słodka solniczka? Ciekawy pomysł. Brawo! A spełniać ma się w roli matowania twarzy. I wiecie co? Tak! Robi to! Mat jest cudowny i od razu zauważalny. Jednak nie wszystko takie kolorowe jak bym chciała. No cóż w ciągu dnia muszę robić poprawki i dokładać raz czy dwa trochę pudru. No szkoda, wielka szkoda, że nie matowi raz a dobrze na zawsze. Jak widać, wszystkiego mieć nie można. Ale i tak go lubię. Przede wszystkim za to, że jego na prawdę niewielka ilość daje widoczny gołym okiem efekt. I to opakowanie :)


Zapożyczone z otchłani internetu


Opakowanie zamykane jest z dwóch stron. Od góry mamy "solniczkę", a na dole pędzelek. Taki mały, słodki pędzelek. Pędzelek idealnie pasuje do rozmiarów zakrętki, do której to puder możemy wsypać. Fajny bajer. Ale bajer...bo trochę tym pędzlem się trzeba namachać, żeby na całą twarz nałożyć puder. Ale za to do torebki sprawdza się idealnie. W każdej chwili mamy pędzel i dobry puder,  aby co nieco poprawić.




Puder jest w dostępny w jednym kolorze i do mnie pasuje idealnie. Jest to bardzo uniwersalny kolor, który nie tyle koloryzuje, a jedynie matowi skórę. 



Zdarzało mi się, gdy rano bardzo się spieszyłam, że mój makijaż stanowiła sama baza + puder. Dawało to efekt niezwykle naturalny. Uważam, że jest to idealnie dopasowany do siebie duecik, który warto gościć w domu. Produkty nie uczulają i oczywiście nie zapychają.

Jedyny problem stanowić może cena kosmetyków. Sephora, bo tylko tam możemy je kupić oferuje nam sprzedaż w cenach:
155 zł - balsam
149 zł - agent zero shine (puder)

Poznałyście już te super agentki? Co sądzicie? 

Całusy, 

Kasieńka

Kochane za niedługo z K. szykujemy dla Was niespodziankę! Ale o szczegółach dowiecie się w swoim czasie :)

Za każdy komentarz serdecznie dziękuję i postaram się wpaść na Wasze blogi najszybciej jak to możliwe.  

środa, 23 kwietnia 2014

Rzęsy po same brwi?

Cześć!

Wracam po świętach razem z moim komputerem. Nie miałam dostępu do rzeczywistości od piątku do wczoraj- ale dzięki temu śmiga i nie muszę wciskać wszystkich klawiszy w akcie desperacji żeby cokolwiek zadziałało. ;)

Dzisiaj pokażę Wam pewien produkt do rzęs, dzięki któremu powinny one stać się po prostu ładniejsze.


Przyjrzyjmy się serum do rzęs marki L'Oreal.

Jest to moje drugie opakowanie tego produktu. Albo miało to być moje drugie opakowanie. Poprzednie wyglądało identycznie, różniło się jedynie pojemnością.

To, którego aktualnie używam ma 7,5 ml, poprzednie z tego co pamiętam miało 2 ml mniej.

Krótka historia związana z moimi rzęsami: jakieś tam były, postanowiłam powalczyć o mocniejsze. Kurację rozpoczęłam od olejku rycynowego. Nakładałam go pędzelkiem, codziennie wieczorem przez ponad miesiąc i faktycznie- rzęsy stały się znacznie mocniejsze, pojawiało się ich więcej, mniej wypadały i były bardziej sprężyste. Ale ta aplikacja.. delikatnie mówiąc uciążliwa. Zamawiałam coś w drogerii internetowej, zobaczyłam to serum i dorzuciłam je do koszyka.

Chciałam podtrzymać efekt, który osiągnęłam przy stosowaniu olejku. Za 10 zł większych cudów się nie spodziewałam.

Aplikacja okazała się faktycznie prostsza- ale nadal dziwna. Ponieważ...


Serum ma przedziwny aplikator- wygięty, z meszkiem i dziurką w środku.

Ale było już lepiej, a jeśli ma działać to dam radę, skleja rzęsy niesamowicie ale na noc to nie muszą wyglądać ja wytuszowane.

Działanie- tutaj można się zdziwić. Wyrósł mi dodatkowy rządek rzęs, plus zaczęły rosnąć nawet w wewnętrznych kącikach. Wydaje mi się, że raczej nie jest to zbyt normalne miejsce na włoski.

Serum stosowała bardziej i mniej regularnie, opakowanie 5 ml wystarczyło mi na ponad rok stosowania- więc czego chcieć więcej. Według mnie niczego. Bez zastanowienia kupiłam kolejne opakowanie cudownego produktu.

Ale..! Ale to co dostałam nie jest już tym samym. Po otwarciu- pierwsze zdziwienie- śmierdzi alkoholem? Poprzednia wersja była bezwonna. No ale spróbujmy.

Efekt utrzymywał się na rzęsach, w tej kwestii nie miałam mu nic do zarzucenia.

Po pewnym czasie zauważyłam przesuszenie w okolicy oczu- i to nie pod nimi, a dokładnie na linii pod brwiami. Po odstawieniu odżywki i intensywnym nawilżeniu to się skończyło- wniosek: może i działa na rzęsy, ale tak przesusza skórę wkoło, że wygląda to źle- noo, bardzo źle.


Od tego czasu odżywka poszła w odstawkę. Nie chcę jej wyrzucać, więc stosuję jak mi się przypomni na brwi- może jakoś chociaż je odżywi, bo na pewno nie mam ochoty męczyć się z suchymi skórkami wokół oczu przez które każdy jeden cień wygląda nieciekawie.

Do produktu na pewno nie wrócę, a szkoda bo pierwsze opakowanie przyniosło bardzo dobre rezultaty przy niskiej cenie i bardzo wysokiej wydajności. Teraz postawiłam na serum z L'Biotici i ono sprawdza się bardzo dobrze.


Dajcie znać, czy używałyście tego produktu. Może nie jestem jedyna z takimi odczuciami?
Stosujecie odżywki do rzęs? Stawiacie na te tasze, czy raczej droższe rozwiązania?


Mam nadzieję, że po świętach wszystko u Was dobrze. Teraz kilka dni na powrót do codzienności, żeby później znów odpoczywać podczas dłuższego weekendu.

Całuję,

K. ;*

piątek, 18 kwietnia 2014

Lancome - Miracle Air De Teint


Czy chciałabyś poczuć się lekka jak piórko mając jednocześnie piękny makijaż? Kilka miesięcy temu firma Lancome przedstawiła nowy podkład. Dużo lżejszy od klasycznego, przepuszczający światło i powietrze. Wszystko po to by każda z nas miała nieskazitelną i nieobciążoną cerę.



Wykorzystana w produkcie technologia "Blur" ma za zdanie tuszować niedoskonałości, pozostawiając na twarzy efekt rozmycia. W eleganckiej szklanej buteleczce zamknięto matujący, dodający cerze blasku i wyrównujący koloryt twarzy lekki podkład, dostępny w 8 odcieniach. Dla każdego na pewno znajdzie się odpowiedni.


Ciekawy i nietuzinkowy sposób wydobywania produktu z opakowania pomaga w aplikacji fluidu. Kroplomierz odmierza tyle, ile potrzebujemy podkładu, aby pokryć nim całą twarz.
Formuła jest bardzo lekka i wodnista, dzięki czemu łatwo snuje się po twarzy, docierając w każdy jej zakątek. Aplikacja jest niezwykle prosta i przyjemna, a produkt bardzo wydajny i trwały. Po całym dniu biegania po uczelni, makijaż (a przynajmniej jego część związana z podkładem) pozostaje na swoim miejscu. Podkład nie zapycha, nie uczula i zostaje moim podkładem numer 1.

Produkt radzi sobie z (czerwonymi) przebarwieniami twarzy i niedoskonałościami. Niestety gorzej mu idzie z cieniami pod oczami. Aby je zakryć pomagam sobie korektorami. Jednak uważam, że podkład nie jest potrzebny do pełnego krycia, a jedynie do wyrównania kolorytu i zakrycia drobnych niedoskonałości. Do całej reszty mamy pudry, korektory i inne "magiczne" kosmetyki. Po nałożeniu podkładu, nasza cera staje się bardziej promienna, a twarz na nowo rozkwita.

Bez niczego

Z samym podkładem
Pełen makijaż

 Podkład możemy zakupić w Sephorze za 175 zł, jednak pamiętajmy, że często możemy natrafić na 15% czy nawet 20% obniżki na cały asortyment.

Co sądzicie o tym podkładzie? Znacie i używacie, a może macie całkiem odmienne zdanie na jego temat? 

Całuję, 

Kasieńka

czwartek, 17 kwietnia 2014

Magiczna pomadka

Cześć!

W końcu pogoda trochę lepsza, przynajmniej u mnie. Mam nadzieję, że u Was też zrobiło się bardziej pozytywnie- nie tylko jeśli chodzi o pogodę.

Przyszła już bardziej prawdziwa wiosna, więc w odstawkę poszły moje ciemniejsze pomadki, teraz mam ochotę na lżejsze, pastelowe, zwykle różowe odcienie. Dzisiaj pokażę Wam coś innego- ot, taki gadżet, który mam już od około roku, a leżał przez ten czas w kącie bo z początku się nie polubiliśmy. Teraz coś się zmieniło.


Pomadka Sephora- a właściwie balsam podkreślający naturalny kolor ust. Pomadka ma 2,7 grama. Zamknięta jest w schludnym czarnym opakowaniu z napisem Sephora, na wieczku dodatkowo ozdobionym ponętnymi ustami.

Zapach? Taki sobie- zwykły. Ani go nie polubiłam ani nie mogę powiedzieć, że mi przeszkadza. Jak dla mnie neutralny.

Pomadkę posiadam już od dłuższego czasu, jednak na początku nie zapałałam do niej miłością. Czemu? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu był to produkt ani na tak, ani na nie jak dla mnie.

Teraz to się zmieniło.


Pomadka posiada w sobie tajemniczy składnik, który dopasowuje się do pH naszych ust i zmienia kolor. Ma wydobyć naturalne piękno naszych ust. Coś w tym jest. Nałożony na rękę- staje się lekko różowy, natomiast już na moje usta- lekko malinowy.

Dodatkowo jej zadaniem ma być nawilżenie ust- i tutaj też się zgodzę. Balsam bardzo przyjemnie, ale nie jakoś spektakularnie pomaga nam dbać o kondycję naszych ust.

Kolor, jaki wychodzi z niej na moich ustach ładnie pasuje do delikatnego, wiosennego makijażu. Nie jest nachalny, pasuje do wszystkiego. Pomadka nie klei się, dlatego bez problemu można jej użyć w te bardziej wietrzne dni, bez obaw że włosy rozniosą nam ją po całej twarzy.



Początkowo, bezpośrednio po nałożeniu uzyskujemy efekt jak po zwykłej pomadce nawilżającej- widać, że coś nałożyłyśmy na usta, ale bez jakiegoś konkretnego efektu.


Po chwili coś się zaczyna dziać- usta stają się trochę bardziej różowe.




W rzeczywistości ten kolor jest odrobinę intensywniejszy, ale nie jest to efekt, jaki uzyskamy dzięki kolorowej pomadce z pigmentem. Widać, że są to muśnięte czymś usta.

Po dłuższym czasie, znika trochę efekt "pobalsamowanych" ust, są bardziej matowe, ale! kolor nadal na nich pozostaje, więc nadal prezentują się bardzo ładnie.


Takie rozwiązanie będzie idealne dla wszystkich, którzy nie przepadają ani za pomadkami na co dzień, ani za błyszczykami. Dzięki tej szmince, będziemy miały nawilżone usta, ale niewysuwające się na pierwszy plan.

Jeśli chodzi o cenę- jest dość wysoka. Zapłaciłam za nią 45 zł. Ale balsam jest wydajny, daje ciekawy efekt na ustach. Z przyjemnością go zużyję i rozważę ponowny zakup.

Mam ochotę wypróbować też błyszczyk z tej samej serii dopasowującej się do naszego pH.

Może któraś z Was go miała? A tę pomadkę? Jest też błyszczyk działający na podobnej zasadzie z Bourjois- może on jest jednak fajniejszy?

Czekam na komentarze od Was i zabieram się za pakowanie, bo jutro jedziemy już do naszych rodzin (i do Kasieńki! ;*).


Całuję,

K. ;*

środa, 16 kwietnia 2014

Oillan baby- coś dla dziecka, coś dla mamy.

Cześć Kochani,

Jakiś czas temu, a konkretnie jakieś dla tygodnie temu otrzymałam miłego maila, że zostałam wybrana do testowania produktów firmy Oillan. Był to dla mnie miły szok, bo owszem kiedyś tam jakaś ankietę i zgłoszenie wysłałam do firmy, ale zupełnie o tym zapomniałam. A to taka niespodzianka. I już dostałam pierwsze próbki. I testy również już za mną.


Otrzymałam dwa rodzaje kosmetyków:
1. Krem pielęgnacyjny do twarzy i ciała
2. Płyn do mycia i kąpieli 2 w 1

Dzisiaj przedstawię Wam ten pierwszy - a więc krem.




Linia kosmetyków Oillan Baby przeznaczona jest dla niemowląt już od pierwszych dni życia. Jest to bardzo ważna informacja dla "świeżych" mam. Wiem to po sobie, kiedy to zaraz po porodzie szukałam i czytałam każdą etykietę, czy aby na pewno jest to odpowiedni kosmetyk dla mojego maleństwa. Wszystkie kosmetyki, poza kremem na ciemieniuchę ( bo i taki mają w ofercie) bazują na składnikach pochodzenia naturalnego. A więc są bezpieczne dla naszych pociech, które to mają bardzo wrażliwą i niedojrzałą skórę. Jak wszystkie tego typu kosmetyki, odpowiednie są również dla wszystkich dorosłych ludzi, w szczególności tych z wrażliwą skórą.

Przejdźmy więc do samego kremu. Aby móc jak najwięcej powiedzieć o tym kosmetyku, wypróbowałam go nie tylko na moim dziecku, ale również na sobie.
Krem jest bardzo gęsty i niesamowicie wydajny. Wystarczy objętość orzeszka ziemnego, aby ten mógł rozgościć się na całej twarzy dorosłego. Ponieważ jest ogromnym gęściuchem, jego konsystencja jak możecie się domyślić lekka nie jest. Dla dziecka w sam raz - mamy pewność, że będzie dobrze chronić i pielęgnować ciałko malucha. Ale dla nas? Hmm wydaję się być złą opcją na pierwszy rzut oka. Ale wcale tak nie jest. Nikomu oczywiście nie polecałabym kremu stosować pod makijaż, bo to mógłby być samobój, ale na noc już jak najbardziej. Ja też tak zrobiłam. Krem wchłania się niezbyt szybko, ale i tak jak na taką konsystencję byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. A rano? Rano obudziłam się z gładką, promienną i głęboko nawilżoną cerą. Kosmetyk nie zapchał ani nie uczulił. Fakt, mnie mało który kosmetyk uczula, ale o moim synku już tego powiedzieć nie mogę. Co prawda jakiś ogromnych problemów z jego skórą nie miałam, ale jak tylko jakiś kosmetyk znajdzie się z pobliżu jego oczka lub rączką dotknie się po twarzy - jego oczy napełniają się łzami i stają się czerwone. Po tym kremie nic takiego nie miało miejsca. Na szczęście!
Jak możecie się domyślić krem jest bezzapachowy, jak na dermokosmetyk dla dziecka przystało. No cóż ja nie lubię używać czegoś co nie pachnie, ale wiem, że dla dzieci jest to wskazane. Nie tylko ze względu na wrażliwą skórę, ale również ze względu na zbyt dużą liczbę bodźców.
Krem ten sprawdzi się zarówno po kąpieli maluszka, jak i przed wyjściem na spacer. W obu przypadkach będzie pielęgnować i chronić tą delikatną skórkę, i nierozwiniętą barierę ochronną.
Tak jak widać na jednym ze zdjęć - krem zawiera w sobie same fajne, odżywcze substancje.

Planuję kupić pełnowartościowy produkt tego kremu dla dziecka i zastanawiam się czy nie kupić drugiej tubki dla mnie, jako krem na noc.

Ten krem bardzo miło mnie zaskoczył i nic bym w nim nie zmieniała. Niestety kosmetyk nr dwa - czyli płyn do kąpieli już tak bardzo mnie nie zachwycił. Ale o tym w najbliższym czasie :)

Dzisiaj zostawiam Wam z samą pozytywną energią i nastawieniem :)

Znacie tę firmę i kosmetyki? 

Całuję,

Kasieńka


wtorek, 15 kwietnia 2014

Wysusz mnie! Proszę?

Cześć!

Słońce coś nieśmiało wygląda zza chmur, więc łapię za aparat i cyknęłam na szybko 2 fotki, dzięki czemu przychodzę do Was z postem. Dzisiaj coś, co powinno zainteresować wszystkie niecierpliwe dziewczyny, takie jak ja.

Dzisiaj porozmawiajmy o przyśpieszaczu wysychania paznokci od Sally Hansen- Insta-dri drops.



Lubię mieć zadbane, pomalowane ładnie paznokcie. Bo jak mam mieć poodgniatane, nierówno pomalowane albo z zalanymi skórkami to wolę już mieć je gołe. 

W ciągu tych wszystkich lat, nauczyłam się już obchodzić z pędzelkami i z malowaniem raczej nie mam problemów. W sumie zależy to też od pędzelka- ale tę czynność możemy uznać, że mam opanowaną. Gorzej jeśli chodzi o suszenie...

Zawsze, ale to zawsze się czegoś dotknę, coś mi się odgniecie itp. Nie umiem usiedzieć tych 5-10 minut bez absolutnie żadnego ruchu. Zaczyna mnie coś swędzieć- trzeba się podrapać, dzwoni telefon- akurat ten ważny, ooo! herbata! muszę się napić. Efekt zawsze ten sam. 

Jeśli już wysiedzę odpowiedni czas, przytykam 2 pomalowane paznokcie do siebie, szczęśliwa wstaję i powoli zaczynam coś robić- wtedy też jakimś cudem zniszczę całą swoją pracę. 

Obojętnie jakich lakierów używam- tych za 5 zł czy tych za 30- mam wrażenie, że na moich paznokciach ona nie potrafią wyschnąć. A nie maluję wcale grubych warstw i są to max 2. Potrafię się czasami obudzić rano z rozwalonym paznokciem, który malowałam rano poprzedniego dnia.


Wszelkiej maści wysuszacze, wydawało mi się że będą rozwiązaniem moich problemów. Testowałam już 2- jeden z Golden rose, drugi z Essence. Teraz przyszedł czas na ten z Sally Hansen.



Zacznijmy od aplikatora- pipetka. Niby okej, ale ja tej formy nie lubię. Po pomalowaniu drugiej warstwy na wyschniętą pierwszą aplikuję preparat. Albo bardziej próbuję zaaplikować. Bo zwykle to się kończy tym, że kropla odbija się od mojego paznokcia i spada obok, na stół, kanapę, kolano. Wtedy zaczyna się pierwszy poziom frustracji.

Po spokojnym nałożeniu kropelki na paznokieć pozostaje odczekać chwilkę. Czekam, czekam i co? No niby coś tam pomaga, ale ja i tak znajdę sposób, żeby sobie rozwalić któregoś paznokcia.

Tego typu preparaty są zazwyczaj tłustawe. Z tym nie jest inaczej. I wydaje mi się, że to jest jedyny powód, dzięki któremu nie macam wszystkiego dookoła i pozwalam im wyschnąć- nie chcę wszystkiego pobrudzić. 

Nie zauważyłam, żeby wpływały w jakimkolwiek stopniu na trwałość lakieru- w tej kwestii są neutralne. Ale producent nic takiego nie obiecuje- mają nam tylko pomóc wysuszyć lakier.

Co do wydajności to jest bardzo dobra- używam kropelek już ponad pół roku, chociaż ostatnio miałam miesięczną przerwę od malowania paznokci- więc około 5 miesięcy i jeszcze mam około połowę buteleczki. Uważam, że to całkiem niezły wynik- bo takie kropelki z Essence skończyły mi się w mgnieniu oka.

Buteleczka mieści 14,7 ml i powinniśmy ją zużyć w przeciągu 24 miesięcy- jak najbardziej do się zrobić. Za tę przyjemność musimy zapłacić ok. 15 zł w internecie, w sklepach stacjonarnych podejrzewam 2 razy więcej.

Podsumowując:
Kropelki same w sobie złe nie są, ale na pewno nie wysuszą wszystkich warstw lakieru w szybkim czasie. Nie wyobrażam sobie też pomalować paznokci wieczorem, odczekać chwilę i położyć się spać, bo wszystkie odgniecenia od pościeli ozdobią nam paznokcie. A głównie o to mi chodziło- żeby móc je pomalować i niczym się nie martwiąc wrócić do obowiązków lub położyć się spać. Żałuję, że nie kupiłam wersji z pędzelkiem- byłaby łatwiejsza w obsłudze i na pewno jeszcze bardziej wydajna.

Nie jest to mój ideał, ale z trójki którą używałam jest zdecydowanie najlepszy. Niemniej jednak będę nadal szukać tego jedynego i tutaj liczę na Waszą pomoc.

Możecie mi coś konkretnego polecić? Może też miałyście taki problem i się z nim uporałyście?
Znacie prezentowany przeze mnie wysuszacz? Działa u Was lepiej?

Zbieram się od dłuższego czasu do zakupu Seche vite- ale boję się trochę jego gęstnienia i jak na razie jednak zużyję to co mam, bo szkoda mi wyrzucać.

Trzymajcie się ciepło! Pozdrawiam,

K. ;)

sobota, 12 kwietnia 2014

Co nieco o makijażu i stroju

Cześć!

Wczorajszy wieczór spędziłam w przemiłym towarzystwie. Przed przyjazdem gości, z racji tego że miałam trochę czasu, postanowiłam powalczyć ze sobą i postarać się sfotografować w jakiś sposób mój makijaż jak i to, w co się ubrałam. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zapraszam dalej.


Miałam zły dzień, nic mi nie wychodziło. Makijaż także. Po kilku nieudanych próbach, postanowiłam zaprzestać nieudolnych starań i zrobiłam prosty, lekko ciemniejszy niż na co dzień makijaż. 

Na włosy nałożyłam duże ilości pianki, dzięki czemu uzyskałam efekt zadowalających mnie loków odbitych od nasady. Odnoszę wrażenie, że moje włosy bardzo nie lubią aparatu, bo jeśli na żywo wyglądają fajnie, to na zdjęciu są osiem razy bardziej przyklapnięte i skręcone w inną stronę.


Miałam chwilkę czasu i wzięłam się za aparat i usiłowałam zrobić odpowiednie zdjęcia. Taaa.. Cykałam je dobre pół godziny, z czego tylko te które zaraz zobaczycie nadają się do użycia. Nie umiem sobie sama robić zdjęć! Chyba muszę nad tym popracować. ;)

Więc oto co mi wyszło:


Z serii "nie wiem w którą stronę patrzeć, więc spojrzę w dół!".

W tym makijażu bardzo dobrze się czuję, nie jest za mocny dzięki czemu nie czuje się sztucznie. 

Jeśli chodzi o strój, nie miałam ochoty na nic specjalnego, chciałam się czuć wygodnie więc postawiłam na 2 oversize'owe rzeczy. Efekt oceńcie sami. Narzuciłam na siebie jeszcze marynarkę, bo niestety ale wiosna nas nie rozpieszcza, ale już zapomniałam zrobić w niej zdjęcia.




Spodnie kupiłam już dawno temu w Reserved, a koszulkę-nietoperza w Pull and Bear. 


Teraz stanęłam przed kolejną trudnością- jak pokazać Wam co gościło na moich paznokciach.
Wyszło coś takiego.


 Bardzo dawno nie miałam na paznokciach żadnego koloru, dodatkowo zmieniłam ich kształt. Postawiłam na piękny kolor z Rommela- cocktail passion. Nieoczywisty, piękny, wiosenny. Co chwilę patrze na moje paznokcie, bo odwykłam od widoku czegoś tak kolorowego na dłoniach. Wystarczyła jedna warstwa, więc super bo oczywiście malowałam paznokcie na ostatnią chwilę. Dziwne, że je w ogóle wysuszyłam.


A Wy jak spędziliście wczorajszy wieczór? Mam nadzieję, że równie dobrze jak ja. 
Dajcie znać, co myślicie o połączeniu dwóch oversize'owych rzeczy w jednym stroju.

Wracam do mojej leniwej soboty i pozdrawiam Was serdecznie!

K. ;*