Od kiedy sztuka mojego makijażu przekształciła się z dziewczęcej w kobiecą (czytaj: makijaż przestał się składać tylko z pudru i tuszu), zakochana jestem w wszelakich różach i bronzerach. Miłość jest tak silna, że kolekcja tych kosmetyków wciąż się powiększa. Każdy bowiem produkt jest inny i wyjątkowy.
Dzisiejszą gwiazdą jest róż brązujący w stylu dzikiego zachodu, gdzie w piekącym słońcu muśnięcie opalonej i rozgrzanej cery spowoduje rozświetlenie i zachwyt niejednego cowboya.
Pudełeczek BeneFitowskich jest wiele, a każde zawiera dopasowany pędzelek do swojego stylu. Tak jest i w Dallasie. Drewniana rączka z pięknym białym włosie wprost przenosi nas na dziki zachód.
Na pierwszy rzut oka, produkt wygląda na zwyczajny bronzer, ciut chłodniejszy (z mniejszą ilością pomarańczowego pigmentu) od popularnego Hoola. Pudełeczko jedna kryje w sobie rozświetlającą moc brązu z nutą przybrudzonego, ale jakże rozkosznego różu. Wszystko bowiem zależy od światła, dzięki któremu nie trudno oczarować swą zmiennością.
Już jego niewielka ilość wystarcza na pełne rozświetlenie i wykonturowanie twarzy. Krzywdy nie zrobi, choć z jego ilością lepiej nie przesadzać. Jest bardzo wdzięcznym, letnim kompanem.
Które pudełeczka od BeneFit zachwycają Was najbardziej? Chcecie poznać też inne?
Całuję,
Kasieńka