Jakiś czas temu dzieliłam się z Wami moimi pierwszymi spostrzeżeniami na temat lakierów Sally Hansen- Miracle Gel. Dzisiaj ukształtowałam sobie opinię na ich temat i podzielę się nią z Wami.
W ramach wstępu- zapraszam Was do poprzedniego posta TUTAJ.
Producent obiecuje nam 14- dniową trwałość.
Hmm, muszę przyznać- trwały to on jest. U mnie wytrzymał 8 dni. Jednak końcówka już była donoszona "na siłę"- w stanie idealnym lub też bliskim ideałowi lakiery wytrzymują u mnie 5-6 dni.
Uważam to za niezły wynik. Jednak obietnica 14 dni- jest jak dla mnie z kosmosu.
Dodam też, że mam paznokcie w średnim stanie- i głównie końcówki, z których zszedł lakier to wina po prostu rozdwojonej płytki, która potrafi po prostu odpaść.
Jeśli chodzi o aplikację- jest bezproblemowa. Szeroki pędzelek pozwala w dwóch, trzech ruchach pokryć dokładnie całą płytkę paznokcia. Warto pobawić się i nałożyć 2 czy nawet trzy cieńsze warstwy- łatwiej to wysuszyć i przez kilka dni dłużej możemy cieszyć się idealnym manicure.
Trzeba się przyzwyczaić do konsystencji lakierów. Są bardzo płynne. Co dla jednych jest pewnie plusem, dla innych minusem. Łatwo pochlapać wszystko wokół, tak jak i zrobić smugi. Rozwiązaniem naszego problemu będzie kolejna dołożona warstwa. W najgorszych przypadkach lądowało ich aż 4 na moich paznokciach.
Jednak po pokryciu top coatem, po 15 minutach mogłam powoli wracać do normalnych czynności. Oczywiście ze wzmożoną ostrożnością. Bez odgnieceń też się nie obyło.
Po około pięciu dniach stan wyglądał tak jak widzicie wyżej. Lakier nie wytrzymał starcia z cifem- po sprzątaniu rogi nie prezentowały się najlepiej. Pewnie w normalnych okolicznościach domalowałabym je i cieszyła się przez kolejnych kilka dni ładnym efektem- jednak jak test to test, bez oszustw i pomagania. :D
W dniu zmycia widać było już ząb czasu- końcówki wołały o pomstę do nieba. Dodatkowo nie były tak błyszczące jak na początku. Ale- powiedzcie same, czy jak na 8 dni na paznokciach to źle?
Na pazurkach w lepszym stanie nie było praktycznie w ogóle widać zniszczeń. Jedynie końcówki były delikatnie starte- ale na prawdę delikatnie. Takie rzeczy przy innych lakierach dzieją się już drugiego, a nawet często trzeciego dnia od pomalowania.
Kciukom zdarzyło się także popękać- co bardzo ciężko było uchwycić na zdjęciu. Często przy jasnych lakierach możemy obserwować taki efekt. Nie rzucał się wybitnie w oczy, ale wystąpił.
Pamiętacie, jak pisałam Wam, że jeden kciuk pozostał bez top coatu? Nie zauważyłam różnicy aniw trwałości, ani w wyglądzie na dłuższą metę. Wniosek- być może jednak ta wierzchnia warstwa jest zbędna...
Na ogromny plus zaliczam także obecność kuleczki wewnątrz buteleczki- dzięki czemu można dokładnie wymieszać lakier przed nałożeniem. Niby mała rzecz, a jakże przydatna.
Na kolejne dni raczyłam się piękną brzoskwinką na paznokciach. Efekt dokładnie taki jak w przypadku mięty- ale przynajmniej mi się nie znudzi na szybko.
Podsumowując- jestem niesamowicie zaskoczona jakością tych lakierów. Dają radę nawet w warunkach jakie im funduję- raczej ich nie oszczędzam. Podobają mi się również inne odcienie z tej serii i nie wykluczam powiększenia kolekcji.
Znacie lakiery Miracle Gel? Jakie macie kolory? Jak utrzymywanie się wygląda u Was? Jak według Was prezentują się moje paznokcie po tych 8 dniach? I jakie kolory polecacie?
Och, ależ Was zasypałam pytaniami! :D Czekam na deszcz odpowiedzi!
Pozdrawiam Was serdecznie!
K. ;*
P.S. Zobaczcie- chciałam Wam pokazać wszystkie paznokcie z buteleczką- efekt? Creepy!
Niczym pajęcze odnóża! :P
P.S.2 Zapraszam na Instagram! Będziemy na bieżąco. :)