Cześć!
Pamiętacie pierwszy post z zapowiadanego cyklu bitwy baz? KLIK
Trochę czasu minęło, ale ja nie zapomniałam i nadrabiam zaległości! Dzisiaj przyjrzymy się bliżej bazie matującej i wygładzającej marki Sephora.
Tak jak poprzednio- mam 1,5 ml próbkę. Wystarcza ona jednak na wiele dobrych użyć- wystarczy minimalna ilość- i mam na myśli na prawdę minimalną- na pokrycie całej twarzy.
O ile z bazą Golden Rose była to moja pierwsza styczność, o tyle z tą już znamy się trochę. Przeszłam już przez kilka próbek- i stwierdziłam że jeśli zużyję wszystkie to zastanowię się nad zakupem pełnego opakowania. Ale później zdanie zmieniłam.
A dlaczego? Próbka 1,5 ml wystarcza mi nawet na 10 użyć! To w takim razie w jakim czasie zużyłabym pełne 15 ml opakowanie? Zdecydowanie zbyt długim- bo takich silikonów na pewno nie będę nakładać na twarz codziennie, czy nawet kilka razy w tygodniu. Sięgam po nie od wielkiego dzwonu.
Moja cera ostatnio wyrządza mi całkiem spore psikusy- i zaczęła się całkiem mocno przetłuszczać i lubi mało produktów. Jak więc baza wywiązuje się ze swojego podstawowego obowiązku- czyli zmatowienia cery plus przedłużenia trwałości makijażu?
Wyśmienicie! Na tyle dobrze, że podczas II edycji konferencji kosmetycznej Meet Beauty to właśnie jej powierzyłam zadanie utrzymania mojego makijażu na cały dzień, który musiał przetrwać godzin 12+ i to całkiem sporo plus.
Po nałożeniu przezroczystego żelu dokładnie czuć pod palcami silikony- wchodzą w nierówności skóry i je maskują. Jedni lubią to uczucie, inni nie. W moim subiektywnym odczuciu jest to uczucie raczej średnie, bo mam wrażenie że skóra nie może pod tym oddychać.
Makijaż rozprowadza się na tej bazie tak jakby jej nie było- zwykle daję jej kilka minut żeby się dobrze "uleżała". I robię wszystko tak jak zwykle.
Dzięki niej faktycznie zauważam poprawę- znacznie dłużej cera pozostaje matowa, a ilość rzucającego się w oczy świecącego sebum wydaje się mniejsza. W moim wypadku można mówić o spokojnie 6-7 godzinach bez poprawek, później niestety cudów nie ma i puder musi pójść w ruch. Po przysłowiowym "przyklepaniu" mam spokój na kilka godzin i czynność tę muszę powtórzyć.
Nie przepadam za matowym wykończeniem makijażu. Znacznie bliżej mojemu sercu jest rozświetlenie. Ale ta baza jest na prawdę dobra. Nie tworzy płaskiego matu- ale efekt mocno przypudrowanej cery z widocznym makijażem.
Jest zupełnie inna niż prezentowany wcześniej produkt Golden Rose- i nawet ciężko mi je porównać.
Sephora to idealne rozwiązanie na długie wyjścia, na których zależy nam na tym aby makijaż trzymał się i wyglądał schludnie. Na pewno nie polecam stosowania jej na co dzień.
Golden Rose to zdecydowanie lżejsza konsystencja, mniej intensywny efekt zmatowienia. Z racji konsystencji przypominającej krem znacznie bardziej nadaje się do codziennego użytku. Skóra wygląda po niej po prostu lepiej, ale bez spektakularnego efektu.
Obie bazy polubiłam, dla obu mam zastosowanie i stawiam je ex aequo na tym samym miejscu w mojej makijażowej kosmetyczce. Dodam jeszcze że w ramach tej serii testuję możliwości baz z tymi samymi kosmetykami kolorowymi i kremem- aby miały równe szanse.
A jak to u Was z tymi bazami? Znacie tę z Sephory? Używacie ich często? Jaka jest według Was najlepsza? Lubicie te silikonowe, czy zdecydowanie unikacie?
Czekam na Wasze komentarze, a w najbliższym czasie pojawi się trzeci post z ogólnym podsumowaniem i mini "rankingiem".
Trzymajcie się!
K. ;*
P.S. Jak spędzacie kolejny długi weekend maja? :D
P.S.2 Zapraszam na rozdanie!
Pamiętacie pierwszy post z zapowiadanego cyklu bitwy baz? KLIK
Trochę czasu minęło, ale ja nie zapomniałam i nadrabiam zaległości! Dzisiaj przyjrzymy się bliżej bazie matującej i wygładzającej marki Sephora.
Tak jak poprzednio- mam 1,5 ml próbkę. Wystarcza ona jednak na wiele dobrych użyć- wystarczy minimalna ilość- i mam na myśli na prawdę minimalną- na pokrycie całej twarzy.
O ile z bazą Golden Rose była to moja pierwsza styczność, o tyle z tą już znamy się trochę. Przeszłam już przez kilka próbek- i stwierdziłam że jeśli zużyję wszystkie to zastanowię się nad zakupem pełnego opakowania. Ale później zdanie zmieniłam.
A dlaczego? Próbka 1,5 ml wystarcza mi nawet na 10 użyć! To w takim razie w jakim czasie zużyłabym pełne 15 ml opakowanie? Zdecydowanie zbyt długim- bo takich silikonów na pewno nie będę nakładać na twarz codziennie, czy nawet kilka razy w tygodniu. Sięgam po nie od wielkiego dzwonu.
Moja cera ostatnio wyrządza mi całkiem spore psikusy- i zaczęła się całkiem mocno przetłuszczać i lubi mało produktów. Jak więc baza wywiązuje się ze swojego podstawowego obowiązku- czyli zmatowienia cery plus przedłużenia trwałości makijażu?
Wyśmienicie! Na tyle dobrze, że podczas II edycji konferencji kosmetycznej Meet Beauty to właśnie jej powierzyłam zadanie utrzymania mojego makijażu na cały dzień, który musiał przetrwać godzin 12+ i to całkiem sporo plus.
Po nałożeniu przezroczystego żelu dokładnie czuć pod palcami silikony- wchodzą w nierówności skóry i je maskują. Jedni lubią to uczucie, inni nie. W moim subiektywnym odczuciu jest to uczucie raczej średnie, bo mam wrażenie że skóra nie może pod tym oddychać.
Makijaż rozprowadza się na tej bazie tak jakby jej nie było- zwykle daję jej kilka minut żeby się dobrze "uleżała". I robię wszystko tak jak zwykle.
Dzięki niej faktycznie zauważam poprawę- znacznie dłużej cera pozostaje matowa, a ilość rzucającego się w oczy świecącego sebum wydaje się mniejsza. W moim wypadku można mówić o spokojnie 6-7 godzinach bez poprawek, później niestety cudów nie ma i puder musi pójść w ruch. Po przysłowiowym "przyklepaniu" mam spokój na kilka godzin i czynność tę muszę powtórzyć.
Nie przepadam za matowym wykończeniem makijażu. Znacznie bliżej mojemu sercu jest rozświetlenie. Ale ta baza jest na prawdę dobra. Nie tworzy płaskiego matu- ale efekt mocno przypudrowanej cery z widocznym makijażem.
Jest zupełnie inna niż prezentowany wcześniej produkt Golden Rose- i nawet ciężko mi je porównać.
Sephora to idealne rozwiązanie na długie wyjścia, na których zależy nam na tym aby makijaż trzymał się i wyglądał schludnie. Na pewno nie polecam stosowania jej na co dzień.
Golden Rose to zdecydowanie lżejsza konsystencja, mniej intensywny efekt zmatowienia. Z racji konsystencji przypominającej krem znacznie bardziej nadaje się do codziennego użytku. Skóra wygląda po niej po prostu lepiej, ale bez spektakularnego efektu.
Obie bazy polubiłam, dla obu mam zastosowanie i stawiam je ex aequo na tym samym miejscu w mojej makijażowej kosmetyczce. Dodam jeszcze że w ramach tej serii testuję możliwości baz z tymi samymi kosmetykami kolorowymi i kremem- aby miały równe szanse.
A jak to u Was z tymi bazami? Znacie tę z Sephory? Używacie ich często? Jaka jest według Was najlepsza? Lubicie te silikonowe, czy zdecydowanie unikacie?
Czekam na Wasze komentarze, a w najbliższym czasie pojawi się trzeci post z ogólnym podsumowaniem i mini "rankingiem".
Trzymajcie się!
K. ;*
P.S. Jak spędzacie kolejny długi weekend maja? :D
P.S.2 Zapraszam na rozdanie!
Ja ostatnio zaczęłam częsciej używać bazy zielonej, która redukuje moje zaczerwienienia na twarzy, dzięki czemu kolor podkładu jest jeszcze lepiej dopasowany niż wcześniej ;D
OdpowiedzUsuńU mnie zaczerwienienia występują jedynie punktowo więc nie widzę sensu sięgania po taką bazę. Dobrze że Ci się sprawdza. ;)
Usuńszczerze powiedziawszy nie stosuję żadnej bazy pod makijaż, ale coraz częściej waham się nad kupnem jakiejś. Przydałaby mi się taka mała próbka, w sam raz do przetestowania i sprawdzenia, czy "to jest to" :)
OdpowiedzUsuńDokładnie. A w kwestii bazy praktycznie po jednym dniu będziesz wiedziała czy się sprawdza. ;)
UsuńNigdy nie stosowałam żadnej bazy makijaż . Będę musiała spróbować.
OdpowiedzUsuńWarto się przekonać. ;)
Usuń